Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj. Wracałam już dość późno ze szkolenia, które prowadziłam kawał drogi od mojego domu. Droga powrotna prowadziła mnie Kielecczyzną, był piękny słoneczny dzień. Kiedy wracam autem po 8 godzinach mówienia do ludzi, bywam już mocno zmęczona, dlatego opanowałam technikę utrzymywania się w wysokiej uważności i zaczęłam obsesyjnie słuchać w aucie audiobooków. Wykupiłam abonament w Audiotece i męczyłam bezlitośnie ich zbiory. Jadąc na szkolenia zaczęłam słuchać książki, którą poleciła mi bliska znajoma. Już od jakiegoś czasu, w różnych sytuacjach, wpadało do mojego ucha nazwisko Brene Brown. Nic mi to nazwisko jak dotąd nie mówiło. Uznałam, że raz kozie śmierć. W najgorszym wypadku spędzę tak sobie kilka godzin, słuchając w aucie kogoś, kto mnie nie zachwycił. Myśląc o tym, nie mogłam wiedzieć, co mnie czeka…

Czytanie książek Brene Brown w moim przypadku ma trzy fazy. Najpierw jestem pochłonięta tak bardzo, że trudno mnie wydostać z mentalnego uścisku przyjemności. Następnie zawsze przychodzi taka chwila, kiedy coś mnie w jej książkach łamie i przepłakuję kilka rozdziałów, czytając (słuchając). Kolejno daję sobie jakiś czas na wytchnienie, by w efekcie uświadomić sobie coś tak dojmującego, że moje życie później już nigdy nie jest takie samo. Kiedy przemierzałam, wspomnianego dnia, drogę S7 i płakałam, słuchając „Z odwagą w nieznane”, dotarło do mnie, że mimo mojej średniej podatności na posiadanie guru czy autorytetów, właśnie znalazłam swojego życiowego mentora. Dziś chcę się z Tobą podzielić czterema najważniejszymi lekcjami, jakie dostałam od tej niesamowitej kobiety.

Wrażliwość nie oznacza słabości.

Jestem osobą wysoko wrażliwą. Dziś potrafię nazwać swoją unikatowość. Kiedyś upatrywałam w niej źródła wszystkich swoich problemów. Czułam, że nie mogę przynależeć do grup osób, które mi imponowały, bo tam nie pasuję. Czułam nieustająco, że coś jest ze mną nie tak. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, potrafiłam się wzruszyć do łez, bawiąc się z bratem czy kolegami, co wywoływało ich zdziwienie i ogromne zażenowanie we mnie. Płaczę, oglądając co drugi filmowy trailer. Dziś jestem z tego dumna. Przez lata jednak stawiałam znak równości między wrażliwością a słabością. Ostatnio prowadziłam live o wysokiej wrażliwości i jedna z komentujących napisała mi, że chyba mam alergię lub odczuwam dyskomfort, bo mam szkliste oczy i mokry nos. Odpisałam jej zgodnie z prawdą, że ani jedno, ani drugie. Ja się po prostu łatwo wzruszam, kiedy coś wypływa prosto z mojego serca. Brene Brown wrażliwość nazywa umiejętnością odsłonięcia siebie. Jest to emocjonalne odsłonięcie, któremu towarzyszy niepewność i ryzyko wystawienia na działanie emocji. Ta niepewność i lęk sprawiają, że ogromna część wrażliwych osób ubiera zbroje na swoje serca, by chronić się przed bólem. Jednak ta ochrona jest iluzoryczna. Powoduje, że buduje barierę, mur. I prowadzi do osamotnienia. Wiem coś o tym…

Aby być osobą, którą pragniemy być – znowu musimy stać się wrażliwi. Musimy zdjąć zbroję, odłożyć broń, odsłonić się i pozwolić, aby inni nas zobaczyli.

Brene Brown

To, czego najbardziej się boimy, nosimy w sobie.

Czytając książki Brene Brown, odkryłam, że jest ona wielką fanką Harry’ego Pottera i Gwiezdnych Wojen. I właśnie ta druga saga była dla Brene inspiracją do kolejnego odkrycia. W filmie „Imprerium Kontratakuje” pojawia się scena, która jest tak symboliczna, że nawet myśląc o niej, mam ciarki. W scenie tej Luke Skywalker, którego mistrz Yoda uczy walczyć, odczuwa nieprzemożną potrzebę wejścia do jaskini. Zanim do niej wchodzi, zabiera ze sobą miecz świetlny. W jaskini podczas niepewnej wędrówki napotyka on na swojej drodze Dartha Vadera. I w wyniku walki odcina swojemu przeciwnikowi głowę. Ze zdziwieniem jednak odkrywa, że pod osłoną hełmu nie krył się jego przeciwnik Vader, a on sam. Ta potężna i symboliczna scena, jak i pierwsze filmy z serii „Gwiezdne Wojny”, nadzorowane były merytorycznie przez Josepha Campbella, twórcy tzw. Monomitu, czyli podróży bohatera. I to jego słowa najlepiej oddają symbolikę owej sceny.

Skarb, którego szukasz, kryje się w jaskini, do której boisz się wejśc.

Każdy z nas dąży do czegoś. I również każdy z nas może to znaleźć w miejscu, które go najbardziej przeraża… w sobie. Wszystko, czego potrzebujemy, już mamy. Musimy to tylko w sobie odnaleźć.

Życie w odwadze to gotowość do upadania.

Wyobraź sobie, że masz zrobić coś, czego się boisz. Sama myśl o tym napawa Cię obawą, może nawet Cię przeraża. Co robisz? Wycofujesz się czy idziesz z odwagą przed siebie? To teraz wyobraź sobie, że przed Tobą roztacza się arena (taka jak w starożytnych czasach), a Ty niemal jak gladiator masz wkroczyć z odwagą na tę arenę, by stoczyć symboliczną walkę. Co czujesz, zanim na nią wkroczysz? Brene Brown w trakcie swoich badań odkryła, że życie w odwadze jest niemożliwe bez umiejętności odsłonięcia siebie. Jeśli decydujesz się na akt odwagi, jesteś gotów na to, by upaść. Jak na symbolicznej arenie. I jeśli jesteś wystarczająco odważny, by wkroczyć na arenę, to akceptujesz możliwość porażki. Takie jest życie. Czasem, by coś osiągnąć, musimy wielokrotnie upaść. Naszym sukcesom i upadkom przygląda się widownia.

Po lewej stronie areny siedzą krytycy. W loży zasiadają Ci, którzy powiedzą Ci, jak powinieneś żyć i jak się zachowywać. To oni krzyczą do Ciebie: „Tego nie powinieneś, tego nie wolno, to się nie uda”. Za nimi ławki grzeją ci, którzy wykupili bilety na cały sezon. Ich życie wypełnia poczucie bycia niewystarczającymi. To ludzie, których życie wypełnia lęk, wstyd, zazdrość, frustracja. Na samym końcu siedzą posiadacze tanich biletów. Nie mają odwagi, by sami stać na arenie, mają jednak dużą potrzebę oceniać Cię, zupełnie Cię nie znając.

Jednak arena ma też widownię po prawej stronie, a tam zasiadają zupełnie inni widzowie. W loży wsparcia, empatii siedzą Twoi najbliżsi, ci, którzy bez względu na wszystko wierzą w to, że dasz radę, i podniosą Cię, kiedy upadniesz. Jest po prawej stronie widowni jeszcze jedno miejsce, miejsce życzliwości dla samego siebie. Bo my sami możemy być swoimi najwierniejszymi kibicami. W tym miejscu mojej opowieści chcę Cię zapytać, w którą stronę areny zwracasz swój wzrok, kiedy na nią wkraczasz? W lewą, krytyczną czy we wspierającą prawą? Podziel się ze mną, proszę, swoimi doświadczeniami w komentarzu pod tym tekstem. Zastanów się też, czy nie zdarza Ci się zasiadać po lewej, krytycznej stronie widowni, stając się wewnętrznym krytykiem i podkopując własne próby. To była moja lekcja ze „spotkań” z Brene Brown.

Ludzie starają się tak bardzo jak mogą.

Ostatnia i zdecydowanie najważniejsza lekcja, jaką odebrałam od Brene, to lekcja, która dosłownie wywróciła moje życie do góry nogami, to lekcja dotykająca naszego odbioru innych ludzi. Przyznam Ci się do czegoś. Jestem bardzo krytyczną osobą. Zdarza mi się w duchu bardzo surowo oceniać nie tylko siebie, ale i innych. Przez wiele lat zastanawiałam się, z czego bierze się mój schemat myślowy. I myślę, że po części wynika on z moich wysokich wymagań od życia i perfekcjonizmu. Ale też z niewystarczającej empatii dla zachowań dalekich od moich wartości. I właśnie kiedy już myślałam, że nie ma dla mnie ratunku, pojawiła się Ona ze swoją opowieścią.

Brene zgodziła się zostać prelegentką na konferencji dla organizacji non-profit. Organizator wydarzenia zadzwonił do niej, by ustalić szczegóły jej zakwaterowania. Brene bardzo jasno wyraziła oczekiwanie, by otrzymać swój pokój, co wiązało się z jej dobrą znajomością siebie – jako wrażliwiec potrzebowała swojej przestrzeni. Organizator poinformował ją, że kwateruje ją z inną prelegentką. Brene zapytała, czy nie może otrzymać swojego pokoju, i w odpowiedzi usłyszała zdanie, które kompletnie ją zawstydziło, brzmiące: „Inni prelegenci zgodzili się na takie warunki. Chce Pani powiedzieć, że mamy Panią traktować specjalnie?” Zgodziła się, wbrew sobie, na taki układ. Pobyt w hotelu z tajemniczą sublokatorką był dla Brene koszmarem. Kiedy wracała do domu z konferencji, była wściekła jak osa. Kilka dni później, w pokoju swojej terapeutki, zaczęła opowiadać tę historię w złości. I ku swojemu zdziwieniu usłyszała: „Brene, czy nie uważasz, że ona starała się tak bardzo, jak mogła?”. „Cooooo?” odpowiedziała Brene. No to już przesada, w obrazie wstała i trzasnęła drzwiami gabinetu. Kilka tygodni nie dawało jej jednak to zdanie spokoju. Pytała wszystkich: „Czy możesz mi powiedzieć, czy ludzie starają się tak bardzo, jak mogą?”. Męczyła tym pytaniem siebie i niemal całe swoje otoczenie. A odpowiedzi były bardzo różne. Aż w końcu zapytała swojego męża Steve’a, który jest pediatrą dziecięcym. Ten najpierw milczał, a następnie odpowiedział, że nie jest pewien, ale chciałby żyć na świecie, na którym tak jest.

Ostatecznie Brene na jakiś czas odpuściła swoje dociekania, aż do dnia, kiedy trafiła na szkolenie dla duchownych i tam zadała to pytanie zebranych pastorom. Jeden z nich wstał, by powiedzieć, że on nie wierzy w to, że ludzie postępują najlepiej jak potrafią, i przytoczył historię rodziny, której jego parafia pomagała od tygodni. Pastor i jego żona co tydzień wozili rodzinie jedzenie, środki czystości, pieluchy. A następnie ojciec wiózł ten towar do miasta i handlował nim za alkohol. Pastor nie mógł pogodzić się z zachowaniem mężczyzny. Wtedy Brene zadała mu pytanie, które kiedy piszę, sprawia, że napływają mi łzy do oczu. A co by było, gdyby w tym momencie Bóg stąpił z niebios i powiedział Ci, że ten mężczyzna stara się najlepiej jak potrafi (Brene jest bardzo wierząca). I wtedy on odpowiedział: „Wtedy musiałbym odbyć żałobę nad moim wyobrażeniem tego, jaki powinien być, moim zdaniem, ten człowiek”.

Wiele tygodni minęło, wiele wody w rzece upłynęło, zanim waga tych słów dotarła do mnie tak naprawdę. A to, co z nich wyniosłam, mogę uchwycić w takich słowach: Oceniamy, porównujemy ludzi swoją miarą, swoją wiedzą, swoimi uczuciami. Jednak nie znamy ich przeszłości, nie wiemy, co przeszli, co dostali od życia, a czego nie. Nie wiemy, czego się boją. Każdy z nich na swój sposób stara się tak bardzo jak może. I właśnie na takim świecie (jak powiedział mąż Brene Steve) ja też chcę żyć, wierząc, że wszyscy robimy, co w naszej mocy.

Mam nadzieję, że dla tych z Was, którzy nie spotkali się wcześniej z postacią Brene, ten tekst będzie impulsem do tego, by poznać jej świat lepiej. Obiecuję, że to będzie podróż wyjątkowa. Kto wie, czym się może skończyć? A jeśli chcecie tej wyjątkowej kobiety posłuchać i ją zobaczyć, polecam film na Netflix pt. „Brene Brown. Odwagi!”.

Kroczmy w naszych życiach z odwagą i wrażliwością, a świat będzie piękniejszy!