Jest luty 2011 roku. Siedzę na szpitalnym łóżku. Nie mam siły płakać. Nie… wróć. Nie pozwalam sobie płakać. Ból emocjonalny, jaki w sobie mam, jest nieporównywalny z niczym, czego doświadczyłam przez wcześniejsze 26 lat swojego życia. Nie mam bladego pojęcia, co z nim zrobić. Kilka dni szybciej, w wyniku niewyjaśnialnych przyczyn, wirusa, który przerażająco przypomina COVID, po kilku dniach choroby, tracę mojego upragnionego, wyśnionego syna. Dzieje się to na 3 dni przed terminem porodu. Kilka dni później wracam do szpitala z ostrą niewydolnością oddechową i podwójnym zapaleniem płuc. Leżę przez kilka dni na szpitalnym łóżku odarta z nadziei, siły do walki i godności (połóg na sali pełnej mężczyzn na oddziale kardiologicznym). Lekarze chemicznie zatrzymują mi laktację. Nie chce mi się żyć. Nikt mi nie powiedział, co zrobić z tym, co jest we mnie. Mam wrażenie, że jestem pośród sali pełnej ludzi, którzy patrzą na mnie ze współczuciem, chcą pomóc, ale nie wiedzą jak. Ja też nie wiem.

Z tego okresu nie pamiętam wszystkiego. Pamiętam nieustępujący ból głowy i bezsenność. Całe noce pełne tak ogromnego emocjonalnego bólu, że czuję go każdą komórką mojego ciała. Pewnego dnia siedząc tak bezwiednie na łóżku, z maseczką tlenową na twarzy, przychodzi do mnie myśl, której przytrzymuję się mocno. To przecież nie może trwać w nieskończoność? To niemożliwe, żeby ten ból był tak intensywny za rok, dwa lata, za dziesięć lat. Może jest dla mnie nadzieja? Może kiedyś będzie mniej bolało? Ta myśl daje mi poczucie ulgi. Daje mi pierwszą iskierkę nadziei. W szpitalu spędzam w sumie 2 tygodnie. Omija mnie pogrzeb własnego dziecka… Jakiś czas później wracam do domu.

Niemal 9 lat później natrafiam na historię. Historię, która wybrzmiewa w moim sercu tak mocno, że jedyne co po niej zostaje, to wdzięczność do samej siebie za to, że w najtrudniejszym momencie mojego życia moja intuicja podsunęła mi coś, czego mogłam się chwycić. Jak pokazało mi życie, tej myśli potrzebowałam się później chwycić jeszcze setki razy. A główną rolę tej opowieści stanowią słowa mocy, które pozwoliły mi trwać, kiedy nic w koło nie miało sensu. Pozwól, że opowiem Ci tę historię.

Dawno temu żył król, który poprosił swoich mędrców o pomoc. Chciał pozostawić swym spadkobiercom pierścień z jednym z najwspanialszych diamentów świata, w którym ukryta zostanie wiadomość. Wiadomość ta miała być krótka, by zmieściła się na obrączce pierścienia. Kto ją odkryje, ten będzie wiedział, jak poradzić sobie w sytuacji skrajnej rozpaczy.

Mędrcy myśleli, dumali, ale nie potrafili ubrać swych mądrości w jednym zdaniu. Na nic zdały się ich starania. Król był zrozpaczony. Wtedy sługa króla przyszedł do niego, by powiedzieć mu, że znane jest mu przesłanie, które daje ukojenie w chwilach trudu. Mimo że nie był mędrcem i nie miał wykształcenia, w swoim życiu w pałacu spotkał wielu ludzi. Kiedyś służył pewnemu mistykowi, a ten przekazał mu te ważne słowa. Sługa umieścił słowa mocy na pierścieniu, ale poprosił króla, by ten nie zaglądał pod kamień, dopóki nie znajdzie się w sytuacji bez wyjścia. Król posłuchał starego sługi.


Pewnego dnia wróg zaatakował kraj, którym rządził władca. Król przegrał wojnę. By się ratować, zaczął uciekać na koniu. Wrogowie byli tuż za nim. W pewnym momencie dotarł do ślepego zaułka. Nie było możliwości dalszej ucieczki. Przerażony król sięgnął po pierścień, na którym wyryte było zdanie: „To też minie”. Kiedy przeczytał te słowa, wrogowie jakby rozpadli się w nicość, zgubili drogę. Król poczuł ogromną wdzięczność. Te słowa dały mu moc, jakiej jeszcze nigdy nie poczuł. Ta moc pozwoliła mu zebrać armię i powrócić na tron.

Aby to uczcić, zorganizowano przyjęcie. Władca był dumny, a jego serce przepełniała radość. Wtedy podszedł do niego stary sługa i poprosił króla, by ponownie spojrzał na wiadomość w pierścieniu. Zdziwiony król zapytał, jakiż ma cel ta prośba, skoro świętuje i nigdy nie czuł się tak doskonale. Wtedy sługa przekazał mu drugie ważne znaczenie tych słów. Żadne uczucie na świecie nie jest trwałe i wieczne. Radość też przeminie. Tak jak dzień zastępuję noc, tak radość przykryje smutek. To niezmienny cykl życia. Naszym celem na tym świecie jest zaakceptować tę naturę życia. I zawsze pamiętać, że czegokolwiek teraz nie czujesz, nie przeżywasz… TO TEŻ PRZEMINIE.

Niemal 10 lat zajęło mi odkrywanie jednej z najważniejszych prawd tego świata:

Nic nie jest nam dane na zawsze!

Radość, ból, smutek, przyjemność, wkurw to emanacja chwili obecnej. I jest nam tak bardzo potrzebna, żebyśmy lepiej zrozumieli się jako ludzie. To dzięki świadomemu przeżywaniu i przyglądaniu się temu, co dzieje się z nami w ważnych momentach, wzrastamy jako ludzie. Kiedy odczuwamy trudne, nieprzyjemne, a czasem bolesne do granic wytrzymałości emocje, bywa, że mamy poczucie, że one nigdy nie miną. Ale ból, radość, smutek przyjemność czy wkurw nie jest nami. To tylko emocja. I kiedy zaczniemy te emocje świadomie przeżywać, jednak nie utożsamiać się z nimi, dotrze do nas najjaśniej, jak to możliwe, że TO TEŻ PRZEMIENIE.

Wszystko przeminie. Mądry Człowiek wie o tym od samego początku i niczego nie żałuje.

Olga Tokarczuk

Przez wiele lat te słowa mocy przede wszystkim przywoływałam sobie w trudnych momentach, dziś bardzo często powtarzam je sobie, kiedy jest doskonale. By nie utożsamiać się z niczym innym niż z samą sobą. Piękno tego świata polega na jego zmienności. Po nocy przychodzi dzień. Po dołku zawsze jest górka, a każdy z nas spadł z górki wiele razy. Dlatego pamiętaj, proszę, mój drogi czytelniku, że nic nie trwa wiecznie.