Rozwieszam pranie. Jak to często bywa, kiedy wykonuję mechaniczne czynności – myśli biegają od prawej do lewej strony mojej głowy. Nagle pojawia się niespodziewane uczucie smutku. Przed oczami stają bliscy mi ludzie, z którymi jeszcze kilka tygodni temu śmiałam się, przytulałam. Pierwszy raz, od kiedy rozpoczęła się izolacja, dociera do mnie, że nie wiem, kiedy to wszystko znowu poczuję. Ogarnia mnie dogłębne przygnębienie, że nie jesteśmy razem.
Kliknij w link, by posłuchać dopasowanej do nastroju playlisty Spotify.
Jestem introwertyczką. Mimo, że kocham ludzi, baterie najchętniej ładuję w samotności. Najczęściej z książką w łóżku, pod kocem z herbatą w ręku. Od 3 lat pracuję z domu. Podjęłam taką decyzję dla testu, a później nigdy już nie zapragnęłam wrócić do biura. W domu jest mi dobrze, jest cudownie. Jednak ostatnie kilka lat byłam często poza domem. Moja praca, w dużej mierze opierająca się na dzieleniu się wiedzą, wymagała ode mnie ciągłych podróży. Tęsknota za domem w ostatnich miesiącach była tak ogromna, że wpływała na satysfakcję z tego, co robię. W mojej pracy najbardziej kocham spotkania z ludźmi. Jednak przebywanie poza domem sprawiło, że poczułam, jak ulatuje ze mnie miłość do zawodowej części mojego życia.
Czas pandemii
I właśnie kiedy już byłam pewna, że nie dam rady dłużej wyjeżdżać, że oszaleję, zaczęły się na świecie dziać rzeczy niepojęte, trudne do ogarnięcia, zrozumienia. W pierwszym odruchu informacja o tym, że zostaję w domu, była dla mnie radosna. Mogę nadrobić wszystkie stracone momenty. Długi czas na pytanie, jak się czuję w izolacji i czy jest mi dobrze, odpowiadałam, że bardzo. Jestem z moimi bliskimi w miejscu, w którym czuję się najlepiej. Mam to szczęście, że część pracy, która pozwala mi żyć, wykonywana jest zdalnie. A reszta? Nawet jeśli nie będzie idealnie, jakoś to ogarnę. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, jak w tej sytuacji wpłynie na mnie coś zupełnie innego – brak kontaktu z ludźmi.
Najpierw przyszły moje urodziny. Bawiła mnie nawet ich nietypowa formuła. Impreza na zoom z ludźmi, których uwielbiam, czego chcieć więcej? Potem urodziny kolejno mieli: moja mama, mój brat, moja przyjaciółka. Z czasem imprezy przez zoom straciły magię. Kurde… chcę tych wszystkich ludzi uściskać! Coś we mnie powoli pękało. Każdy kolejny telefon od rodziny i zdawanie sobie relacji, zamiast wspólnej kolacji, dokładał mi emocjonalnie mocniejszego kopniaka. Za kilka dni będę celebrować z moim mężem dziesiątą rocznicę ślubu. Rezerwacja w restauracji – anulowana. Romantyczny wypad we dwoje – odwołany. Będziemy świętować w domu, jak wszystko od 6 tygodni. Dziś wieczorem odbędą się kolejne urodziny przez internet. To już czwarte, od kiedy zaczęła się izolacja. Staliśmy się w tej „celebracji” doskonali. Umówiliśmy się, co wspólnego zjemy, żeby nikomu nie było przykro. I niby jest fajnie. Niby jest super. Ale tęsknię. Jak cholera! Za analogowymi spotkaniami z tymi wszystkimi cudownymi ludźmi.
Wszyscy jesteśmy połączeni
Nie zrozum mnie źle. Uważam, że jestem szczęściarą i nie mam żadnego powodu, by narzekać. Mam obok siebie dwójkę najbliższych mi ludzi, których przytulam chyba milion razy dziennie. Nie wszyscy mają ten komfort, to szczęście. Jednak im dłużej trwa izolacja, tym bardziej odzywa się mój wewnętrzny filozof, który zadaje pytanie: „Jak długo jesteśmy wszyscy w stanie wytrzymać tę tęsknotę za sobą?”. Pęka mi serce, kiedy widzę zdjęcia lekarzy, którzy dotykają szyby, przez którą widzą się ze swoimi dziećmi pomiędzy dyżurami, separując się dla bezpieczeństwa. To nie jest normalne. Przecież jesteśmy stworzeni do tego, by być razem. Przeczytałam gdzieś ostatnio słowa wypowiedziane przez Brada Pitta, który mówi o tym, że wierzy, że jesteśmy wszyscy ze sobą połączeni. I ja się z tym stwierdzeniem w pełni utożsamiam. Jestem osobą wysoko wrażliwą. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, czuję emocjonalny ciężar tego, co dzieje się na świecie. Trudno się zdystansować. Nie przestaję płakać nad losem ludzi, którzy chorują, umierają czy tracą w życiu wszystko tylko dlatego, że jestem fizycznie od nich daleko. Tyle że w normalnym świecie mogłabym ich przytulić. W tym nie jest mi to dane. Pozostają mi zatem słowa.
Bycie razem daje siłę
Myślę, że w tym trudnym czasie bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy siebie. 9 lat temu w wyniku tajemniczego wirusa nieomal straciłam życie. Mam takie poczucie, patrząc na to, co dzieje się za oknem, że przeżywam powtórkę tych dramatycznych chwil jako obserwator, przez szybę. I to, czego jestem pewna, to to, że tylko siła, jaką dajemy sobie wzajemnie, może całej ludzkości dać siłę, by przetrwała te chwile. W takich momentach, pamięć o bliskich i małe gesty sprawiają, że podnosimy się z trudności. Nigdy nie zapomnę, kiedy leżąc w szpitalu po 2 tygodniach walki o życie, zobaczyłam w szpitalnych drzwiach mojego brata. Przyjechał do mnie późnym wieczorem i uprosił pielęgniarki, by wpuściły go do mojego pokoju, bo miał dla mnie prezent. Przez cały wieczór gotował jajka metodą, która sprawiła, że po przekrojeniu przypominały serduszka. Posypał je szczypiorkiem, bo wie, że go uwielbiam. Nawet teraz kiedy to piszę, mam łzy w oczach, myśląc o tej chwili. To właśnie takie gesty sprawiły, że poczułam w sobie siłę, by walczyć o jutro.
To dla Ciebie
Jestem pewna, że potrzebujemy siebie teraz, bardziej niż kiedykolwiek. W ostatnich tygodniach czułam nic innego, jak tylko wsparcie, które dodaje mi metaforycznych skrzydeł. Jestem za to ogromnie wdzięczna. Nie ma dnia, bym za to nie dziękowała. Przeczytałam kilka dni temu w książce „Biegnąca z wilkami” autorstwa Clarissy Pinkoli Estes historię, która skradła moje serce. Nie potrafię znaleźć piękniejszych słów, by oddać, co teraz czuję. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz w tych słowach ukojenie i siłę!