Czy zdarza Ci się łapać na tym, że uśmiechasz się, chociaż wcale nie chcesz? Że mówisz: „Wszystko jest w porządku”, kiedy jakieś trudne emocje czy myśli rozdzierają Cię od środka? A może usilnie szukasz dobrych stron we wszystkich nieprzyjemnych przeżyciach, nie pozwalając sobie na odczuwanie tego, co naprawdę jest w Tobie żywe i dalekie od czegoś dobrego i wspierającego? Przechodziłam przez to i dziś, kiedy intensywnie pracuję w rozwoju osobistym nie tylko ze samą sobą, ale i innymi ludźmi, jestem bardzo wyczulona na taką toksyczną pozytywność, w której nie ma miejsca na trudne emocje i myśli, w której zawsze wszystko jest dobrze. Dlatego dziś opowiem Ci o książce, na którą czekałam bardzo długo i która totalnie zawładnęła moim sercem i umysłem, a co więcej – wierzę, że przyda się także Tobie.

Toksyczna pozytywność – Whitney Goodman

Książka Whitney Goodman w takim dość nietypowym formacie wpisała się we wszystko, absolutnie wszystko, co od wielu lat wkurza mnie, irytuje i przeszkadza mi w świecie rozwoju osobistego, ale też w ogóle w kontaktach międzyludzkich. Mam na myśli właśnie taką postawę wymuszonego zaciskania zębów i uśmiechania się w sytuacjach, kiedy jest trudno, ponieważ tego od nas wymaga świat.

W ciągu ostatnich kilku lat przeczytałam wiele różnych książek. Z jednej strony cieszę się, kiedy czytam o tym, jak sobie radzić z niewspierającymi myślami i emocjami. Zawsze się cieszę, kiedy pojawia się jakaś pozycja, która mówi o tym, jak dążyć do dobrostanu, jak odpoczywać, jak odnajdywać radość i tak dalej. Jednak cały czas, gdzieś w tle, czekałam na taką książkę, która poruszy właśnie temat takiej wewnętrznej zgody na to, że w świecie wokół nas – poza tym fajnym, miłym i przyjemnym – jest też to coś, co jest trudne. 

Czytając tę książkę, przypomniałam sobie taką scenę, jeszcze z czasów, kiedy dopiero zaczynałam swoją pracę z psychoterapeutką. Przyszłam do niej, usiadłam naprzeciwko i powiedziałam: „Miałam taką pokusę, żeby dzisiaj odwołać sesję”. Gdy zdziwiona zapytała, dlaczego tak, odpowiedziałam, że miałam trudny dzień i niekoniecznie byłam w nastroju i formie, żeby przychodzić tam i pracować z nią. A to zdziwiło ją jeszcze bardziej i odparła wtedy: „Czy to nie jest tak, że do terapeuty nie przychodzi się z nastawieniem, żeby być w dobrym humorze, tylko po to, żeby rozładować trudne emocje, ponarzekać i poutyskiwać?”. I wtedy nagle dotarło do mnie, że to, co mówi, ma sens. Naprawdę. 

Zaczęłam się więc zastanawiać, dlaczego miałam przekonanie, że powinnam przyjść do terapeutki w dobrym nastroju, w dobrej kondycji psychofizycznej? Pogrzebałem sobie wtedy trochę we własnych przekonaniach i dotarło do mnie, że miałam takie przekonanie, nad którym pracuję od kilku dobrych lat, że idąc gdzieś i robiąc coś, ja muszę być jakaś, żeby zadowolić tę drugą stronę. W tym przypadku była to terapeutka, której przecież płaciłam za to, żeby była dla mnie, słuchała mnie, wspierała i pozwalała mi się wykrzyczeć czy wypłakać. 

To był dla mnie taki bardzo ciekawy moment zatrzymania. Przez wiele, wiele lat mówiłam, że chcę być taką osobą, która nie zaprzecza temu, że coś jest trudne; która stara się akceptować różne sytuacje i pracowałam nad tym, jednocześnie wkurzając się na ludzi, którzy zawsze chodzili uśmiechnięci i mówili, że wszystko będzie dobrze. A mimo to znalazłam wtedy w sobie takie „toksycznie pozytywne” zachowania i schematy działania, które odpalały się w najmniej oczywistych sytuacjach.

Zachowania kulturowe i schematy wyniesione z dzieciństwa

Skąd to się bierze? Już od małego słyszeliśmy od rodziców i bliskich, żebyśmy na przykład nie płakali, że nic się stało. Odwracali naszą uwagę od trudnych i bolesnych przeżyć, zagadując nas czy szukając nam jakiegoś zajęcia. Nie nauczyliśmy się więc pracować z tymi trudnymi emocjami i myślami, a co więcej – przyjęliśmy, że nadanie temu łatki czegoś negatywnego jest zupełnie normalnie, więc właściwie nie dajemy sobie często na to przestrzeni w dorosłym życiu, ucinając jak najszybciej niewspierające i trudne emocje czy myśli.

Jednak to nie jest tylko tak, że toksyczna pozytywność objawia się w nas samych; że to my nie pozwalamy sobie na pełne odczuwanie trudnych rzeczy. W świecie, w którym żyjemy, mamy też taką nieustającą potrzebę dawania troski i ukojenia osobom, które nie czują się dobrze, a która wynika z kilku różnych czynników – bardzo często z zachowań kulturowych, ale też naszych mechanizmów wyniesionych z domu. 

Nauczono nas, że kiedy ktoś cierpi, przeżywa coś trudnego, to musimy mu pomóc. Jednocześnie mam wrażenie i taką teorię, że robimy to też po to, żeby zmniejszyć swoje własne napięcie i dyskomfort w tej sytuacji. Jeżeli naprzeciwko mnie siedzi osoba, która coś przeżywa i to jest trudne, wywołuje w niej dużo emocji i nieprzyjemnych myśli, to moim pierwszym, wyuczonym odruchem jest powiedzenie jej, że wszystko jest dobrze, żeby nie płakała, że wszystko się ułoży. Właściwie jest to coś, co sama niejednokrotnie słyszałam. Te zdania iluzorycznie mają dać poczucie kontroli w tej sytuacji, takiego bycia zaopiekowanym. Ale kiedy głębiej się nad tym zastanawiam, to czuję, że za tymi słowami idzie też inny, podprogowy przekaz, który mówi, że uspokajam tę osobę i daję jej do zrozumienia, żeby przestała przeżywać to, co przeżywa, bo to nie jest wspierające ani pozytywne, więc trzeba to zatrzymać.

Kiedy ja doświadczałam czegoś trudnego i słyszałam ten komunikat, to wywołał we mnie taki dyskomfort, którego nie potrafiłam wtedy nazwać. Coś się ze mną działo, kiedy nie dawano mi przestrzeni na to, żeby się wypłakać, wykrzyczeć i wygadać. I Whitney Goodman nazywa takie zachowania właśnie toksyczną postawą, z którą się zgadzam. Jednocześnie to wcale nie jest tak, że nie widzę w tej postawie ogromnej troski i dobrych chęci, bo widzę. Sama niejednokrotnie nadawałam takie komunikaty, mając szczere i dobre intencje. Kłopot jest taki, że robimy to z automatu, więc nie przyglądamy się i nie zastanawiamy właśnie nad tym, co to robi tej drugiej osobie, kiedy wypowiadamy takie słowa, jak: „Nie przejmuj się, jutro będzie lepszy dzień, wszystko się ułoży”. 

W rzeczywistości to trochę tak, jakbyśmy umniejszali ból, który w danym momencie ktoś przeżywa. I kiedy mówimy: „Nie płacz”, to może chcemy, żeby ktoś po prostu poczuł się już lepiej albo nie mamy w sobie zgody na patrzenie na te łzy; a może po prostu nie wiemy, co zrobić, więc robimy to, co znamy i co zawsze jakoś działało. Z drugiej strony, osoba, która przestaje płakać po tych słowach, tak naprawdę oddala się od tego, co w niej żywe. To obu stronom daje poczucie chwilowej ulgi i takie przeświadczenie, że sytuacja jest złagodzona i już jest w porządku. Byłoby lepiej, gdyby ta osoba mogła pozwolić sobie na przeżycie tego, co jest w niej żywe, i samodzielnie zdecydować, że już jest okej. Wypłakałaby się, wykrzyczała, wygadała i wówczas mogłaby uznać, że jest lepiej. Natomiast nasze zachowanie często to uniemożliwia.

A to wszystko to pokłosie tego, że wpojono nam, że niektóre emocje są negatywne, tak samo jak płacz. Nazywając coś negatywnym, oceniamy to jako złe i niedobre. W takich okolicznościach ciężko jest nam pozwolić sobie czy innym ludziom na gniew, łzy czy smutek. A przecież nieprzyjemne, niewspierające i trudne emocje i myśli są po to, żeby nam coś zakomunikować. W związku z tym ich rola jest bardzo ważna, właściwie kluczowa, w pracy z własnym rozwojem i budowaniem świadomości siebie jako człowieka. Z tym mitem rozprawia się właśnie Whitney Goodman. Wyjaśnia, że to nie myśli i uczucia są negatywne, ale co najwyżej skutki trwania w takim błędnym kole zapadania się w nich.

Toksyczna pozytywność a autentyczność

Jedną z ważniejszych dla mnie wartości w życiu jest autentyczność. Staram się – na tyle, na ile mam w sobie taką gotowość czy możliwość – być tak autentyczną, jak tylko mogę. Przez większość swojego życia chodziłam z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem i narzuconą zbroją. W końcu zrozumiałam, że ta potrzeba bycia szczęśliwym i zadowolonym człowiekiem za wszelką cenę jest nieautentyczna. Często mamy przekonanie, że musimy być jacyś, żeby świat nas zaakceptował, a co więcej – próbujemy być też tacy dla samych siebie. Ile razy zdarzyło Ci się widzieć na Instagramie czy Facebooku zdjęcie kogoś, kto płacze? Ale nie ze szczęścia. Ile razy zdarzyło Ci się trafić na jakiś post czy wpis, który mówił o tym, jak do dupy czuje się dana osoba i jak bardzo źle jej jest? A Ty? Wstawiasz takie zdjęcia i posty? Buszując w social mediach mamy wrażenie, że tylko nam jest trudno, bo nikt inny się tym nie dzieli, więc pewnie jest niesamowicie szczęśliwym człowiekiem. A takie myślenie ogranicza nas samych, bo chyba nie ma na świecie ludzi, którzy nie przeżywają czegoś trudnego. Po prostu się tym nie dzielą, a jeśli oni się nie dzielą, to my też nie dajemy sobie na to przestrzeni. W praktyce jest to jednak błędne koło, które do niczego nie prowadzi.

Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie

Gdyby każda osoba, czytająca ten wpis, pozwoliła sobie mówić głośno o tym, jak naprawdę się czuje, to dałaby przykład swojemu otoczeniu, swoim bliskim, że oni też mogą mówić o tym głośno i nie muszą zachowywać się tak, jak myślą, że oczekuje od nich świat. Może warto być tą zmianą, którą chce się ujrzeć w świecie? Uwielbiam być radosna i szczęśliwa, i okłamałabym Cię, gdybym stwierdziła, że lubię, gdy jest mi źle, a jednak czasem jest i taka jest prawda. Ważniejsze od tego, czy żyjemy szczęśliwie, jest to, czy żyjemy w zgodzie z własnymi wartościami, a życzliwość jest kolejną moją wartością – zarówno do siebie samej, jak i otaczającego mnie świata i ludzi. 

Zachęcam Cię do tego, żeby dawać sobie i innym życzliwość. Pozwolić sobie i innym na odczuwanie nieprzyjemnych rzeczy i nietłumienie ich w sobie. Czasem ktoś pyta mnie, co ma zrobić, gdy ich partner, przyjaciel lub dziecko płacze. Pytają z troską, którą rozumiem, a jednak nie mogę odpowiedzieć inaczej, niż mówiąc: „Nie wiem”. Wiem tylko tyle, że wszyscy jesteśmy podobni do siebie, a jednak inni, i jeśli nie wiesz, co zrobić, po prostu zapytaj i bądź. W najtrudniejszym momencie mojego życia, który był paskudny i który sprawił, że na chwilę straciłam sens życia, do mojego łóżka szpitalnego przychodziło wiele różnych osób. Przynosili ze sobą różne troskliwe i czułe zdania, które na pewno bardzo dobrze brzmiały w ich głowach, ale bardzo mnie krzywdziły. Ci ludzie zakładali, że chcę te słowa usłyszeć. I tylko jedna osoba, spośród nich wszystkich, przyszła i usiadła obok, łapiąc mnie za rękę. Jedyne, co powiedziała, to: „Posiedzę tu z tobą i potrzymam cię za rękę. Jak będziesz czegoś potrzebować, to powiedz”. Wtedy nie rozumiałam do końca, dlaczego poczułam się dobrze z tym, co się stało. Dziś wzruszam się za każdym razem, kiedy sobie o tym przypominam. Bo w tej prostocie, po prostu w byciu obok i niezakładaniu niczego jest klucz – do tego, żeby zrozumieć nie tylko innych ludzi, ale też siebie. 

Na taką książkę, jak „Toksyczna pozytywność”, czekałam przez wiele lat. Choć nie wpasowuje się we wszystko to, co przeczytałam w temacie rozwoju osobistego, to trafia w punkt, w kontekście tego, jak widzę świat i co chcę w nim zmienić. Wiem jednak, że nie zmienię całego świata od razu, bo nie jest to możliwe. Mogę za to zmienić siebie i ten kawałek świata wokół mnie, mając nadzieję, że dzięki temu zmiana będzie postępować dalej. Ty również możesz, jeśli tylko chcesz, i tego Ci życzę.